[LCD] Naprawa monitora NEC
: niedziela 24 maja 2020, 00:22
Reanimacja japończyka
Ostatnio naprawiam wszystko co da się naprawić
W ramach kooperacji i szeroko rozumianego wsparcia, zaprzyjaźniona firma poprosiła o naprawę monitora LCD. Nawet całkiem fajny, tylko ma jedną wadę: nie działa, czyli nie robi tego do czego jest stworzony. Jak ja miałem kłopoty i potrzebowałem pomocy, to mogłem liczyć na pomoc. Ponieważ to działa w dwie strony, to czasem trzeba zrealizować prośbę o wsparcie.
No więc po włączeniu do prądu (bo wiadomo, że z prądem lepiej działa), okazało, się że monitorek nie daje oznak życia. Jednak zanim odda życie i zasili stertę na wysypisku śmieci (gdziekolwiek ono jest), warto poczynić próbę jego reanimacji. Po pierwsze delikwenta trzeba rozebrać do rosołu i zasilić. Typowo monitor składa się z dwóch kawałków elektroniki: zasilacz i obsługa panelu LCD. Standardowa procedura to weryfikacja zasilania. Ten delikwent nie ma z tym kłopotów: z zasilacza do obsługi panelu płynie 5VDC. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż najczęściej spotykane napięcie zasilające dla obróbki wizji to 12VDC. Jednak jak popatrzyłem na stabilizatory LDO dające +3.3V oraz +1.8V to wszystko stało się jasne. Jakby elektronikę zasilić z +12V to można by się zimą dogrzewać.
Skoro ekran jest ciemny to są praktycznie dwa wyjścia: jest padnięta elektronika obsługi panelu lub nie działa podświetlanie. By nie narobić się niepotrzebnie, to po rozebraniu panelu na drobne części, napędziłem ustrojstwo sygnałem z laptopa. W zabawie bierze udział jedynie zasilanie, obsługa wizji i samo „szkło” LCD'ka. No wiadomo, że nie wiele da się w tym zestawie zobaczyć ponieważ całość wymaga podświetlenia. Za podświetlenie robiła zwykła lampka z żarówką. Obraz jakiś jest więc dalsza reanimacja ma sens. Z płyty zasilacza, która zawiera jednocześnie obsługę lamp podświetlenia można nawet wylutować układ OZ<coś tam> - nie będzie potrzebny (znaczy dla monitora NEC). Same lampki jakoś trzeba utylizować, te zawierają rtęć, więc są trujące. Warto zadbać by ich nie uszkodzić bo skończy się wietrzeniem chaty a przy okazji bólem głowy (choć na to nie ma gwarancji).
Niezbędnym detalem do reanimacji jest listwa ledowa kupowana na metry. Należy odciąć kawałek o wymaganej długości. Ostatnio zapasy się skończyły więc zaordynowałem sobie wycieczkę do odpowiedniego hipermarketu i drogą kupna wszedłem w stan posiadania 5 metrów tasiemki LED na rolce.
Jednak jak przyszło do szczegółów to napotkała mnie niemiła niespodzianka → listwa nie mieści się w rynience, która wcześniej zawierała lampeczki, które odmówiły współpracy. Kurcze, problem. Nie warto ulegać panice i wystarczy spokojnie trochę pomyśleć. Do głowy przyszło kilka bzdurnych koncepcji jednak jedna nie okazała się taka bzdurna. Sama dioda LED mieści się na szerokość w rynience więc może tasiemkę zagiąć wzdłuż z obu stron i zrobić coś w stylu rynienki. No więc się dało. Kontrola jakości i działania. Działa. Identycznie drugi zestaw podświetlający. Po złożeniu rynienek i samej pleksy podświetlenia (bez tych wszystkich arkuszy folii rozpraszających) nawet to jakoś wygląda. Po podłączeniu panelu do płytki obsługi nawet jest obraz (rzecz jasna podświetlenie włączone na stałe). Generalnie „skoki” jasności wynikające z punktowego rozmieszczenia LED'ów trochę się rozpraszają jednak jak się uprzeć, to można je dostrzec w wyświetlanym obrazie (jak jest dużo jasnego przy krawędziach). Teraz pozostało zrobić jakąś protezę do sterowania podświetlaniem. Nie jest dobrym pomysłem by podświetlenie lampiło się cały czas. Często procesory obsługi lampek (tu jest OZ<coś tam>) mają na zasilaniu 12V, więc idąc po ścieżkach można dotrzeć do 12V zasilających. W tym przypadku wystąpiło prawie 13V (może to cecha egzemplarza) i w sumie jest to mało istotne. Same diody LED nawet jak będą protestować, że mają za dużo, to i tak nikt ich nie wysłucha. Dostają to co dostają i na tym koniec.
Sterowanie włączaniem podświetlenia pochodzi z obsługi wiedo. Procek tam zawarty w oparciu o swoje zasady prosi o włączenie podświetlenia (to zielony kabelek we wiązce łączącej płytki). Zostało trochę dłubaniny: czyli w realu: Cały dodatkowy zespół należy gdzieś przyczepić, by latające luzem detale nie zrobiły większej krzywdy. Miejsca jest dosyć. Jeszcze przed całkowitym montażem rozegrałem partyjkę „pająka”. Wszystko na sztuki się zgadza. Nawet pozostawiony chwilę w spokoju, by windoza w naturalny sposób włączyła wygaszacz ekranu, zadziałało właściwie. Monitorowy procek wyłączył podświetlenie.
Po ostatecznym montażu, kolejna partyjka pasjansa. Znowu wygrałem. I tak w sumie niewielkim kosztem zostało ocalone kolejne życie. Co prawda trochę kulawe, bo nie działa regulacja jaskrawości podświetlenia, ale to już mało istotny szczegół.
Ostatnio naprawiam wszystko co da się naprawić
W ramach kooperacji i szeroko rozumianego wsparcia, zaprzyjaźniona firma poprosiła o naprawę monitora LCD. Nawet całkiem fajny, tylko ma jedną wadę: nie działa, czyli nie robi tego do czego jest stworzony. Jak ja miałem kłopoty i potrzebowałem pomocy, to mogłem liczyć na pomoc. Ponieważ to działa w dwie strony, to czasem trzeba zrealizować prośbę o wsparcie.
No więc po włączeniu do prądu (bo wiadomo, że z prądem lepiej działa), okazało, się że monitorek nie daje oznak życia. Jednak zanim odda życie i zasili stertę na wysypisku śmieci (gdziekolwiek ono jest), warto poczynić próbę jego reanimacji. Po pierwsze delikwenta trzeba rozebrać do rosołu i zasilić. Typowo monitor składa się z dwóch kawałków elektroniki: zasilacz i obsługa panelu LCD. Standardowa procedura to weryfikacja zasilania. Ten delikwent nie ma z tym kłopotów: z zasilacza do obsługi panelu płynie 5VDC. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż najczęściej spotykane napięcie zasilające dla obróbki wizji to 12VDC. Jednak jak popatrzyłem na stabilizatory LDO dające +3.3V oraz +1.8V to wszystko stało się jasne. Jakby elektronikę zasilić z +12V to można by się zimą dogrzewać.
Skoro ekran jest ciemny to są praktycznie dwa wyjścia: jest padnięta elektronika obsługi panelu lub nie działa podświetlanie. By nie narobić się niepotrzebnie, to po rozebraniu panelu na drobne części, napędziłem ustrojstwo sygnałem z laptopa. W zabawie bierze udział jedynie zasilanie, obsługa wizji i samo „szkło” LCD'ka. No wiadomo, że nie wiele da się w tym zestawie zobaczyć ponieważ całość wymaga podświetlenia. Za podświetlenie robiła zwykła lampka z żarówką. Obraz jakiś jest więc dalsza reanimacja ma sens. Z płyty zasilacza, która zawiera jednocześnie obsługę lamp podświetlenia można nawet wylutować układ OZ<coś tam> - nie będzie potrzebny (znaczy dla monitora NEC). Same lampki jakoś trzeba utylizować, te zawierają rtęć, więc są trujące. Warto zadbać by ich nie uszkodzić bo skończy się wietrzeniem chaty a przy okazji bólem głowy (choć na to nie ma gwarancji).
Niezbędnym detalem do reanimacji jest listwa ledowa kupowana na metry. Należy odciąć kawałek o wymaganej długości. Ostatnio zapasy się skończyły więc zaordynowałem sobie wycieczkę do odpowiedniego hipermarketu i drogą kupna wszedłem w stan posiadania 5 metrów tasiemki LED na rolce.
Jednak jak przyszło do szczegółów to napotkała mnie niemiła niespodzianka → listwa nie mieści się w rynience, która wcześniej zawierała lampeczki, które odmówiły współpracy. Kurcze, problem. Nie warto ulegać panice i wystarczy spokojnie trochę pomyśleć. Do głowy przyszło kilka bzdurnych koncepcji jednak jedna nie okazała się taka bzdurna. Sama dioda LED mieści się na szerokość w rynience więc może tasiemkę zagiąć wzdłuż z obu stron i zrobić coś w stylu rynienki. No więc się dało. Kontrola jakości i działania. Działa. Identycznie drugi zestaw podświetlający. Po złożeniu rynienek i samej pleksy podświetlenia (bez tych wszystkich arkuszy folii rozpraszających) nawet to jakoś wygląda. Po podłączeniu panelu do płytki obsługi nawet jest obraz (rzecz jasna podświetlenie włączone na stałe). Generalnie „skoki” jasności wynikające z punktowego rozmieszczenia LED'ów trochę się rozpraszają jednak jak się uprzeć, to można je dostrzec w wyświetlanym obrazie (jak jest dużo jasnego przy krawędziach). Teraz pozostało zrobić jakąś protezę do sterowania podświetlaniem. Nie jest dobrym pomysłem by podświetlenie lampiło się cały czas. Często procesory obsługi lampek (tu jest OZ<coś tam>) mają na zasilaniu 12V, więc idąc po ścieżkach można dotrzeć do 12V zasilających. W tym przypadku wystąpiło prawie 13V (może to cecha egzemplarza) i w sumie jest to mało istotne. Same diody LED nawet jak będą protestować, że mają za dużo, to i tak nikt ich nie wysłucha. Dostają to co dostają i na tym koniec.
Sterowanie włączaniem podświetlenia pochodzi z obsługi wiedo. Procek tam zawarty w oparciu o swoje zasady prosi o włączenie podświetlenia (to zielony kabelek we wiązce łączącej płytki). Zostało trochę dłubaniny: czyli w realu: Cały dodatkowy zespół należy gdzieś przyczepić, by latające luzem detale nie zrobiły większej krzywdy. Miejsca jest dosyć. Jeszcze przed całkowitym montażem rozegrałem partyjkę „pająka”. Wszystko na sztuki się zgadza. Nawet pozostawiony chwilę w spokoju, by windoza w naturalny sposób włączyła wygaszacz ekranu, zadziałało właściwie. Monitorowy procek wyłączył podświetlenie.
Po ostatecznym montażu, kolejna partyjka pasjansa. Znowu wygrałem. I tak w sumie niewielkim kosztem zostało ocalone kolejne życie. Co prawda trochę kulawe, bo nie działa regulacja jaskrawości podświetlenia, ale to już mało istotny szczegół.